piątek, 21 kwietnia 2017

Atak terrorystyczny w Szwecji i domowy serwer muzyki nie tylko dla starszych


W Szwecji objawy współczesnego orwellizmu stały się bardziej widoczne po ataku szaleńca z ciężarówką w Sztokholmie. Widać to np. na lotnisku stworzonym na potrzeby RyanAir, gdzie dla przylatujących wprowadzono zaostrzoną kontrolę. Tworzy się tam kolejka niepewnych pasażerów. Wielu z nich umundurowani funkcjonariusze wypytują niezgodnie z unijnymi regułami, ale być może pasażerom przypomniały się zamierzchłe czasy i sami zaczynają się tłumaczyć. Wszędzie są kamery. Stworzona kolejka pasażerów pozwala ich dłużej filmować. Nie sądzę, żeby identyfikacja na podstawie obrazu z kamer mogła być skuteczne w czasie rzeczywistym. Jeżeli komputery znajdą sobie w zapisanym nagraniu kogoś podobnego do niebezpiecznej osoby, to można później szukać na podstawie zarejestrowanych danych z kontroli dokumentów.

Nie zdążyłem się na tym dłużej zastanowić, bo rozśmieszyła mnie absurdalna konstrukcja stanowiska kontrolera. Jest obwarowany na groźny atak terrorystyczny. Pasażerom dano przy okazji łamigłówkę, gdzie podać do kontroli dokument tożsamości. Rozwiązując zagadkę podania mojego dokumentu uśmiechałem się podświadomie z politowania dla tych, którzy wymyślili, że zamachowiec grzecznie stanie w kolejce. Zauważył to uwięziony w środku kontroler. Odwzajemnił uśmiech. Zatrzymał też w ręku dokument w poprzek i zagrał przez sekundkę tępy wzrok analfabety, który umie tylko ugryźć monetę, by sprawdzić jej autentyczność. Nie musieliśmy nic mówić. Jeżeli ktoś zwróci uwagę na zarejestrowany obraz sekundowego spektaklu kontrolera, to będę tłumaczył, że to efekty cienia mojej osoby. 


Kamerom poświęcono także miejsce w notce Polityki na temat zamachu w Sztokholmie.
Publikacja pt „Szwecja – solidarnie przeciw terrorowi” jest w nr 15 na str. 10 i brzmi jak autoreklama tamtejszego MSW w oficjalnym komunikacie prasowym

Sztokholm dochodzi do siebie po piątkowym zamachu terrorystycznym, w którym zginęły cztery osoby. Sprawcą okazał się 39-letni Rahman Akilow, uchodźca z Uzbekistanu, który wjechał skradzioną ciężarówką w ulicę handlową, potrącając po drodze przechodniów. Miała to być zemsta za odmowę udzielenia mu azylu. Szybkie ujęcie sprawcy, już w kilka godzin po zamachu, było możliwe dzięki dobremu przygotowaniu policji. Po aktach terroru w Europie policja otrzymała zwiększone środki na przeciwdziałanie takim wypadkom. Zainstalowano więcej nowoczesnych kamer, które odegrały kluczową rolę w zidentyfikowaniu sprawcy i rozesłaniu listów gończych z jego sylwetką.

Czytając to nasuwają się proste pytania. Czemu tak kosztowna inwestycja nie miała jakiegoś wpływu na wcześniejsze zatrzymanie zamachowca podczas jazdy? Deptakiem jechał całkiem długo, a w całej tej okolicy zawsze jest duża koncentracja policji i ochroniarzy. Rutyn nie może brakować, bo rodzimy szaleniec robił tak samo klika lat wcześniej samochodem osobowym na najbardziej uczęszczanej ulicy sztokholmskiej starówki. Czym przy utracie życia przez przypadkowe osoby jest ujęcie w kilka godzin, a nie w kilka dni szaleńca, który zbytnio nie szukał kryjówki? Zatrzymanie rozwiązywało jego problemy. Warunki bytowe w szwedzkim więzieniu są lepsze od tego, co czekało anonimowego Azjatę wydalonego ze Szwecji. Teraz może liczyć również na niezłą pomoc od radykalnych organizacji islamskich i nie musi się nawet obawiać konsekwencji tego wsparcia. Za to cztery osoby zapłaciły życiem.



To tragiczne wydarzenie ukazało jeszcze więcej słabych stron. Ludzie nie mogli tego popołudnia w Sztokholmie podjąć konkretnych decyzji. Nie można było nawet wrócić do innych miast w Szwecji. Wszyscy zalani zostali przez media potokiem sensacyjnych doniesień, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Nastąpiła z tego powodu całkowita dezinformacja. Temat jest nadal wałkowany w mediach z perspektywy zorganizowanego zagrożenia terrorystycznego i budzi w ludziach nieracjonalny strach. To bezmyślne terroryzowanie ludzi w całym kraju, by zapewnić sobie statystki osłon lub oglądalności, pokazuje, jak groźne jest uzależnianie się od nich.

Taka nieodpowiedzialność mediów, która zostaje bezmyślnie wsparta przez władze nie jest niczym nowym. Może być nawet bezpośrednio związana z odtwarzaniem muzyki. W tym samym numerze Polityki na str. 90 jest artykuł pt „Lubieżna Louie. Precyzyjne wyjaśnienie w perspektywie tamtych czasów jest w podtytule: 

Gdy politycy zabierają się za cenzurowanie kultury, efekty bywają tragikomiczne. Przykładem jest słynna piosenka rockowa sprzed 60 lat, którą rozpracowywało FBI”.  

Z treści artykułu wynika, że media rozdmuchały sobie absurdalne historyjkę i na to załapywały się władze. Ryszard Wolff bardzo celnie to zobrazował: 
 
Innego zdania był Robert Kennedy, Prokurator Stanów Zjednoczonych, wychodzący z założenia, że setki obywateli nie mogą się mylić, nawet jeśli większość z nich opierała się na plotkach, na których opierał się ten rockandrollowy spisek.

Teraz mamy inne warunki techniczne i metody rozpracowywania. Opisane w artykule absurdy nie mieszczę się nam w głowie. Jednak lepsze technologie są jeszcze groźniejsze w rękach bezmyślnych osób, a szczególnie tych pracujących dla władzy. Wspominałem w jednym z poprzednich wpisów o brytyjskiej Cambridge Analytica i algorytmach na potrzeby wyborów w USA. Pozwoliłem sobie nawet na szyderstwo pod adresem Donalda Trumpa, że facebook nie ma żadnych kont Azteków, nawet tych umarłych, a więc ich potomkowie, którzy są przecież w sile wieku, muszą być oczywiście emigrantami.

W tym temacie kolejny ciekawy artykuł jest we wspomnianym już numerze Polityki na str. 104 i daje szerszą wiedzę o historii działań, gdzie głównymi aktorami są algorytmy, statystyki i władza. Urszula Schazenberg-Czerny tajemniczo zatytułowała swój artykuł „Wielkamoc, a w podtytule „Big data powstało jako forma mierzenia nastrojów społecznych. Skończyło jako narzędzie do wygrywania wyborów. Ale ludzie tracą właśnie zaufanie do najtwardszych statystycznych danych”.


Jest tam rozdział „Dataizm”. To ludzie są zagrożeniem, a nie sama technologia. Kiedyś generalny prokurator USA zadziałał z powodu plotki mediów, opierając się na danych o setkach protestów pojedynczych osób lub małych grupek. Teraz podobna manipulacja może zakwalifikować tysiące słuchaczy, jako zboczeńców. Odtwarzając utwór z Internetu nie wiemy, kto uzna, że jesteśmy zboczeńcami, a nasze dane zostaną z tego powodu zarejestrowane w jakieś bazie. To wystarcza, by robiąc potem zakupy w sieci zapewnić więcej danych. Dane o nas stały się cennym towarem, a o osobach z nietypowymi preferencjami stanowią istną kopalnię złota dla różnych firm. 

Słuchając jakiegoś utworu w Internecie możemy nieświadomie wygenerować sobie wysłanie nam bezpłatnego upominku, którego odebranie będzie dużym zaskoczeniem dla żony, męża czy rodziców. Poglądy przypadkowego pracownika firmy kurierskiej mogą spowodować, że po dostarczeniu przesyłki, w poczuciu obywatelskiego obowiązku, opublikuje nasze dane na stosownym profilu w mediach społecznościowych. Tak z automatu nasi znajomi mogą zostać uprzejmie zaproszeni, by skorzystali z możliwości otrzymania podobnego upominku. W ten sposób całkowicie wirtualnie może zaistnieć aktywna grupa zaprzyjaźnionych entuzjastów z innymi preferencjami, która zostanie niezaprzeczalnie udokumentowana z konkretnymi osobami. W państwach z mniej tolerancyjną władzą może to zakończyć się wizytą smutnych panów o świcie. Oj, ależ archaizm. Drzwi o świcie może wysadzić oddział jednostek specjalnych z kompletnym uzbrojeniem antyterrorystycznym. 

Wszystko wskazuje, że słuchanie muzyki z domowego serwera zapewnia lepszy relaks dla aktywnych teraz i tych delektujących się jesienią życia. 

Dataizmu nie programowano dla dyskryminacji z powodu wieku, więc nie ma tu taryfy ulgowej. Czysto statystycznie seniorzy korzystają mniej z Internetu, więc teoretycznie grupa ryzyka jest mniejsza, by zostać ofiarą dataizmu.